Archiwum listopad 2003, strona 1


lis 03 2003 po prostu sie rozplakac...
Komentarze: 0

Jak to zazwyczaj bywa tego dnia humor mam nienajlepszy.. a moze i nie TEGO dnia,tlyko podczas TYCH dni.. Swieto zmarlych..zaduszki.. to wszytsko wprowadza mnie w nastroj niesamowitego przygnbienia.. takiej bezradnosci i bezsilnosci,ze nie ma juz na tym swiecie osoby tak mi bliskiej,ktora tego bezwarunkowo i bezgranicznie kochalabym..ktora tak bezinteresownie by sluchala,przytulala,pocieszala.. przygnebia mnie to wszytsko.. dziwne rzeczy sie dzieja w moim zyciu- duzo ich..powiedzialabym nawet,ze za duzo..

chcialabym moc cofnac czas.. caly calutenki okres od jej smierci mam wrazenie,ze jednak moglam cos zrobic...

a o kogo chodzi i jak zmarla? moja babcia..

zawiozlam ją praktycznie zdrowa do szpitala..bolaly ja nogi i miala za wysokie tentno..polozyli ja na oddzial diabetykow..gdy dwa dni pozniej przyszlam zobaczylam ja slaba..blada..ledwo oddychajaca.. dopiero wtedy siostry zalozyly jej maseczke z tlnem,zeby latwiej jej sie oddychalo a ona i tak sie jakos dziwnie zapowietrzala- niezly personel prawda?

dwa dni pozniej juz z zapaleniem pluc przewiezli ja do sali dla najbardziej horych pacjentow-zaraz obok pielegniarek.. wyjeli jej wenflony, od ktorych popekaly jej zyly na chudych raczkach.. zrobili glebokie wklucie w szyje i zwykla czarna nitka przyszyli rurke do skory.. przez nos wsadzili sonde,zeby mozna ja bylo karmic.. a ona po woli tracila kontakt ze swiatem..

stracila przytomnosc, majaczyla.. i pamietam jak pierwszy raz sie do mnie odezwala..bylo cos po 23 usmiechnela sie i powiedziala "magdalenka dlaczego ja musze tak cierpiec?!" i nikt w to nie wierzyl,ze tak powiedziala,bo przeciez byla nieprzytomna.. ale nastepnego dnia zaczela mowic.. od tamtego czasu przez 3 tygodnie jej stan raz polepszal sie, drugim razem niesamowicie pogarszal.. wszczepili jej gronkowca zlocistego.. dostala zapalenia pecherza, przez ten jebany cewnik..leczyli kilkoma lekami na raz nie wiedzac do konca co jej jest... i lezala na tym oddziale dla cukrzykow i zaden popieprzony lekarz ztej dupiej akademi medycznej nie wpadl na to,ze to mogl byc udar..wylew.. przeciesz wymiotowala.. stracila wladze w nogach, wszytsko wskazywalo na to,ze to wylew a nikt jej nie pomogl..

i chociaz przez wszytskie te lata mojego zycia wcale nie byla idealna prawdziwa babcia.. to jednak przez ten czas gdy lezala w szpitalu strasznie sie zrzylysmy.. to ja czesalam jej slabe wlosy.. zwilrzalam jej spierzchniete usta woda ze strzykawki.. zmienialam kroplowki i opatrunki.. balsamowalam obolale stopy...

oczywiscie rodzice ciocia siostra kuzynki tez pomagaly-duzo..ale ja z babcia nigdy nie bylam tak blisko jak wtedy,gdy bylo z nia tak zle..

a pierwszy raz na kolanach trzymala mnie w moje 18 urodziny- boze jak ja sie wtedy cieszylam!jak male dziecko!

a potem przyszla ta sobot...sliczna pogoda wiec jedziemy do babci potem na dzialke.. wchodze do szpitala do jej pokoju.. a tam... babcia siedzi! bez sondy...telko to wucie do kroplowek w szyji ma!i sie usmiecha...

nagle stal si jakis cud, bo ozdrowiala.. tata chcial ją uczesac,ale babcia powiedziala tlyko "a moze Magdalenka to zrobic?" ucieszylam sie.. dalam jej przetarte jablka z pomarancza - pierwszy jej normalny posilek od tygodni.. na koniec poprosila mnie jeszcze o 2 zlote na "mode na sukces", jej ukochany serial,ktory ogladala takze na niemieckich programach by wiedziec co sie stanie w nastepnych odcinkach.. (tv w szpitalach sa na 2-zlotowki) pozniej pojechlismy..przyjechli jej bracia..

wracalam z dzialki.. przejechalam ledwo autobusem przez most (10 min od dzialki) a dzwonia rodzice,zebym wysiadla,bo oni jednak tez wracaja...

wysiadam..ide do samochodu,wsiadam i slysze "babcia nie zyje"rozplakalam sie.. mialam milion mysli na sekunde.. JAK TO KURWA NIE ZYJE?! przeciez byla tak zdrowa wtedy.. kazdego innego dnia moglabym sie spodziewac jej smeirci(chociaz nigdy bym sie na nia nie przygotowala i zawsze wierzylam,ze bedzie dobrze),ale nie tego..tego dnia ktorego dala mi tak duzo nadzieji...

kiedys powiedziala,ze uwielbia patrzec w moje oczy..ze jak w nie patrzy,to wie,ze wszytsko bedzie z nia dobrze bez wzgledu na to co sie stanie..a tu co? patrzalam pelna nadzieji a ona odeszla..

i tak czasem mysle,ze moze jej te jablka z pomaranczami zaszkodzily?ale przeciez zjadla z 7 lyzeczek i lekarz pozwolil...

prsybija mnie to wszytsko,ze powinna byc a tymczasem nie ma jej przy mnie..

 

a teraz- czy to wszytsko jst egoistyczne?ze chcialabym o niej mowic.. wlasnie glownie szczegolnie w ten dzien.. gdy wspomina sie zmarlych... Artur mi powiedzial,ze jstem egoistka i ze sie rozczulam nad soba.. ze niektorzy nie maja rodzicow.. ze on tez nie ma dziadka.. a ja po prostu mialam taka wewnetrzna potrzebe,zeby sie pouzalac.. zeby sie tak raz a dobrze rozplakac.. zebym nie czula sie tak perfidnie okropnie winna za jej smierc..

zawiodlam sie troche.. myslalam,ze moge mu to wszystko powiedziec.. a on "znajdz sobie kogos innego komu bedziesz mowic o takich rzeczach" zabolalo..

jeszcze sie prawie poklocilismy,ale dobrze,ze nie.. tak bardzo bym kciala pojsc z nim do niej na grob i sie po prostu rozplakac...

dayel : :